Zwłaszcza jesienią i zimą moja cera staje się o wiele bardziej wymagająca. Zimne powietrze, kiepskie warunki na zewnątrz i ogrzewanie sprawiają, że moja skóra wysycha jeszcze bardziej i potrzebuje porządnego zastrzyku nawilżenia i regeneracji. Czy Receptura 174 marki Make Me BIO sobie z tym poradziła?
Chociaż ja bardzo lubię jesień i zimę, moja cera niekoniecznie się w tym ze mną zgadza. Przede wszystkim ogrzewanie w tym okresie daje mi mocno popalić, prawie bez przerwy walczę z suchymi skórkami na nosie, cera jest bardziej przesuszona i często nie wygląda tak promiennie i zdrowo jak bym sobie tego życzyła. Ale jeśli szukać w tym pozytywów, to ten czas jest też dla mnie dobrym sprawdzianem dla kosmetyków pielęgnacyjnych i zawsze bardzo szybko weryfikuje czy dany produkt poradzi sobie również w cięższych warunkach.
Krem Receptura 174 marki Make Me Bio jest ze mną już od trzech miesięcy i bardzo cieszę się, że jego genialna wydajność pozwoliła mu dotrwać właśnie do tego jesiennego okresu, żebym mogła sprawdzić jak poradzi sobie z regeneracją również teraz, gdy moja cera często naprawdę jej potrzebuje.
Składniki kremu
Są takie składy, po których już wiem czy mogę spodziewać się po kosmetyku czegoś fajnego. I nie chodzi mi tu konkretnie o ich naturalność, bo używam produktów, które nie zawsze są naturalne i z takimi też się lubię. Natomiast są takie składniki, które moja cera po prostu bardzo lubi, a w tym kremie znalazło się ich całkiem sporo.
Mamy tu między innymi olej z pestek moreli, olej macadamia, masło shea, olej jojoba, panthenol, witaminę E, olej arganowy i olej z rokitnika. Jest też olejek lawendowy, za którym osobiście przepadam średnio ze względu na zapach, ale z pewnością nie mogę mu odmówić dobrych właściwości przeciwzapalnych i antyseptycznych, które poza regeneracyjnymi funkcjami olejku sprawiają, że dobrze sprawdza się również w przypadku niedoskonałości.
♦ SKŁAD
Aqua (Woda), Prunus Armeniaca (Morela) Kernel Oil*, Macadamia Ternifolia (Makadamia) Nut Oil*, Butyrospermum Parkii (Masło Shea) Butter*, Glycerin (Gliceryna), Cetearyl Glucoside, Simmondsia Chinensis (Jojoba) Seed Oil*, Panthenol (Prowitamina B5), Cetyl Alcohol, Argania (Argan) Kernel Oil*, Hippophae Rhamnoides (Rokitnik) Oil, Tocopherol (Witamina E), Xanthan Gum, Benzyl Alcohol, Dehydroacetic Acid, Aroma Essential Oil Blend, Limonene**, Linalool**, Geraniol** *z upraw organicznych **naturalnie występujący w olejkach eterycznych
Działanie
Nie zawiodłam się na tym kosmetyku. To dla mnie naprawdę świetny krem na noc i poradził sobie nawet w ostatnich tygodniach, gdy wymagałam od niego o wiele więcej niż na początku stosowania.
Krem bardzo dobrze regeneruje i nawilża skórę. Rano cera wygląda bardzo świeżo i promiennie, jest wygładzona i miękka, a nawet jeśli wcześniej pojawiły mi się jakieś suche skórki, po lekkim peelingu i grubszej warstwie kremu na noc nie zostawał po nich nawet ślad. Nawilżenie utrzymuje się też naprawdę długo i w ciągu dnia mogę spokojnie używać już dużo lżejszych produktów, bez obawy o to, że po kilku godzinach moja cera będzie nieprzyjemnie ściągnięta.
Nie wchłania się od razu i wymaga chwili na dokładne rozprowadzenie go na skórze, ale przy takiej ilości olejów w składzie to dla mnie zupełnie normalne. Krem jest bardzo treściwy, gęsty, czuć go na skórze, ale nie jest to klejąca i nieprzyjemna warstwa, która mogłaby mi w jakiś sposób przeszkadzać. Zwłaszcza, że ja też go sobie nigdy nie żałowałam i nakładałam na noc dość grubą warstwę. Za to do rana wszystko bardzo dobrze się wchłaniało, pozostawał najwyżej bardzo delikatny i lekko tłusty film.
Zapach
Tu w zależności od preferencji może być różnie. Jak wspominałam za lawendą nie przepadam, więc na początku miałam pewne obawy do tego kremu. Okazało się jednak, że zapach jest bardzo delikatny i przede wszystkim naturalny. Niestety lawenda w kosmetykach często jest tą jej najgorszą, ciężką i duszącą wersją, ale tu na szczęście jest inaczej i spokojnie mogłam zużyć produkt. Dla mnie plusem jest również to, że zapach lawendy ulatnia się bardzo szybko, więc też w żaden sposób mi nie przeszkadza, ale jeśli ktoś takie aromaty lubi, pomagają mu się wyciszyć i odprężyć przed snem, to może być mały minus.
Dostępność i cena
Kosmetyki Make Me BIO są dość słabo dostępne stacjonarnie. Jeśli jesteście z Krakowa lub okolic, na pewno znajdziecie markę w drogeriach Pigment, ale nie mam pojęcia jak to wygląda w innych rejonach.
Produkty tej marki znajdziecie też online w sklepie Labiola, dzięki któremu i ja miałam okazję wypróbować jeden z nowych kremów Make Me Bio. Poza nimi znajdziecie też wiele innych naturalnych i trudno dostępnych stacjonarnie marek.
Jakiś czas temu we wpisie o naturalnej i domowej maseczce herbacianej pokazywałam Wam też glinkę i olej polskiej marki Bioline, którą również znajdziecie online w tym sklepie.
Cena kremu: ok. 75 złotych
Mój krem niestety jest już na wykończeniu i zostało mi go najwyżej na kilka użyć, ale po miłym zaskoczeniu chętnie rozejrzę się niedługo za czymś nowym. Z tej serii wyszły chyba cztery kremy, więc może skuszę się znowu na coś z Make Me BIO.
BĄDŹ NA BIEŻĄCO Z NOWYMI POSTAMI!